Pomiędzy – Zwiastuny


Intruz

Tytuł: Intruz

Tytuł oryginału: The Host

Autor: Stephenie Meyer

Polskie wydawnictwo: Jaguar

Ilość stron: 560

Moja ocena: 5/6  Czy tak właśnie miał wyglądać koniec świata? Nadzwyczaj inteligentne dusze, obejmujące kontrolę nad wszelkimi organizmami, zaczynają zasiedlać Ziemię. Stłamszone ludzkie „ja” giną, gdy tylko świetlista masa zwiąże się z ich połączeniami nerwowymi. Melanie zawziętość za życia udaje się jednak zachować również po zasiedleniu jej przez duszę. Jak dwie osoby mogą żyć w jednym ciele?

Zadziwiające, że Intruza napisała autorka Zmierzchu! Wybaczcie, mi to nazwisko kojarzy się tylko z jednym. Zadziwiające również, że obie książki tej autorki wywołały we mnie tak sprzeczne uczucia. Intruz mnie zachwy…. a nie, o tym będzie niżej. 🙂

Numer jeden. Fabuła. Jako osoba, która kocha się we wszystkich antyutopiach i postapokaliptycznych dziełach (!) nie było szans, że książka nie przypadnie mi do gustu. Jedyne, czego się bałam, to styl (ale spokojnie, było to zanim zaczęłam czytać Intruza). Przeświadczenie to wynikało zapewne z uprzedzeń do autorki. Na szczęście, zostałam bardzo mile zaskoczona!

Fabuła zaczyna się od pierwszej strony. Plus. Mknie jak woda w górskim strumieniu  i porywa nas ze sobą. Wszystko składa się w jedną spójną całość. Historia zamknięta na kartkach książki zmienia wciąż swój kształt niczym plastyczna masa. Bazą dla całej gamy nieprzewidywalnych zdarzeń jest nietuzinkowy pomysł jak i charakterne połączenie obu tak różniących się bohaterek.

Gdy dochodzi do inwazji Ziemi pewne jest, że stajemy po stronie ludzi. I faktycznie tak się dzieje, lecz, co zadziwiające, jedynie do czasu poznania Wagabundy. Okazuje się, że ta druga strona nie jest wcale taka, jaka mogłaby się wydawać. Autorka w swym dziele nie jest stronnicza, pozostawia czytelnikowi wolną rękę. A to, że czytelnik również stronniczy nie będzie, jest jej swoistym osiągnięciem.

Przesłanie. Ot, co! To, czego brak odczuwamy ostatnio coraz częściej. Ta książka ma przesłanie i choćby to, czyni ją jeszcze bardziej atrakcyjną. Ukłony w stronę pani Meyer, ponieważ właśnie sposób ukazania tej historii zdeterminował czy, i jaka będzie puenta, podsumowanie, esencja całego dzieła. Co więcej porusza ona ważne problemy, również natury moralnej. Jedyne więc, co nam pozostaje, to je po prostu dostrzec.

Ile można zrobić dla miłości? Najwidoczniej wiele, a nawet wszystko. Zdaje się, że jest to uczucie, które jest niezbędne do bycia człowiekiem. Kwestia człowieczeństwa poruszona w niezwykły sposób, z perspektywy nieczłowieka, każe nam przystanąć i pomyśleć Co sprawia, że jesteśmy ludźmi?

Intruz okazał się naprawdę ogromnym zaskoczeniem. Dostarczył całkiem sporą dawkę emocji i, przyznam się, wciągnął mnie aż do ostatniej strony. Poprzez punkt widzenia Wagabundy zdajemy sobie sprawę jak dziwne a zarazem piękne jest wszystko to, co nas otacza. Jestem pewna, że Intruz wart jest przeczytania, w szczególności dla miłośników postapokaliptycznych klimatów.

 

 


Czarny brylant

Tytuł: Czarny brylant

Tytuł oryginału: Beyond Compare

Autor: Candace Camp

Polskie wydawnictwo: Herlequin

Ilość stron: 412

Czarny brylant – przedmiot owiany wieloma legendami trafia niespodziewanie w ręce pięknej Kyrii Moreland. Czy młoda dziewczyna z dobrego domu będzie w stanie stawić czoła wszystkim, którzy za wszelką cenę pragną zdobyć relikwiarz? Z pomocą przychodzi jej Rafe McIntyre, który wkrótce zostaje oczarowany nie tylko tajemnicą szkatułki, ale i urodą jej posiadaczki.

Książka która tym razem wpadła w moje ręce okazała się dla mnie niemałym zaskoczeniem. Epoka wiktoriańska. Tego się spodziewaliśmy. Gonitwa za relikwiarzem. Czemu nie? Miłość. Koniecznie. Tylko j a k a. Długą i roztropna. Ach, na reszcie! Cała książka nie opierała się na tej miłości, ona była jedynie dodatkiem. Co najlepsze, tę miłość czytelnik mógł z własnego wyboru postawić na piedestale. Nikt mu jej nie narzucał.

Fabuła wcale niebanalna. Pełna zaskakujących zwrotów akcji, momentami nawet mrożąca krew w żyłach. Przyznaję się do otwierania buzi ze zdziwienia gdy preludium książki powoli dobiegało końca, by odsłonić prawdziwego winnego. Ciekawe posunięcie, pani Camp!

Prawdę mówiąc zaintrygowało mnie to, że nie było tu tego specyficznego klimatu towarzyszącego wiktoriańskim krynolinom. Ot, akcja mogłaby dziać się nie na krużganku arystokracji i wcale nie byłoby większej różnicy. Odarto długie suknie i całowanie w rękę z czaru i magii. A raczej tego czaru nie nadano. Może i dobrze? W końcu nie każda arystokratka z dobrego domu wybiera się do palarni opium w męskim stroju…

Ach te bliźnięta! Owszem, ich charakterki pokazano nam już na początku. Co tu więcej mówić – rozrabiaki.  Ku mojemu zdziwieniu jakby wydorośleli, albo w tej jednej chwili, gdy trzeba było działać, uruchomili godny podziwu tok rozumowania. Niemniej jednak, tak nagła zmiana wydała mi się zbyt dziwna, zbyt sztuczna. Polubiłam te dzieciaki, temu nie zaprzeczę, jednak niemoc zdecydowania się na to, jaki charakter miały w zamierzeniach autorki wytrącił mnie z równowagi.

Komu polecam? Z pewnością tym, których choć trochę ciągnie do powieści w stylu „Kto zabił?”, tyle że w nowej, innej odsłonie. Tym, którym wielka miłość po zaledwie pięciu stronach książki wydaje się miłością zbyt szybką i nierealną. Jeśli macie sentyment do  d a w n e g o (mam na myśli pozytywnego!) nastawienia mężczyzn do kobiet oraz trochę „unormalnionej” opowieści rodem z czasów szerokich krynolin, to czemu by nie przeczytać Czarnego brylantu?

 


Czarny brylant – cytaty

– Uczę tak, jak mnie uczono.

– Czyli na pamięć i powtarzając wszystko bez końca – podchwyciła Kyria. – Geografia może być fascynująca. To nauka o lądach i kulturach innych niż nasze. Wszystko jednak można zabić uczeniem się na pamięć nazw krajów i ich stolic.

[…] Wydawało mi się, że czas ruszać w drogę…

Puścił jej dłoń i uniósł płynnym ruchem, a następnie pochylił się, by pomóc jej wstać.

– Tak jak teraz – dodał lekkim tonem, chociaż w głębi oczu czaił się smutek.

Tak trudno było jej czekać.

Była w nim arogancja, która nie pasowała do jego pospolitego wyglądu

[…] Ro błąd, pomyślał Rafe. Mężczyzna ubrał się tak, by wtopić się w tłum, a jednocześnie nie był w stanie nie okazywać swojej wyższości.


Gorączka – Zwiastuny


Gorączka

Tytuł: Gorączka

Tytuł oryginału: Fever

Autor: Dee Shulman

Polskie wydawnictwo: Egmont

Ilość stron: 432

Moja ocena: 5/6 Eva – ponadprzeciętnie inteligentna nastolatka umiera. By żyć dalej… Jej losy splatają się z losami gladiatora – Sethosa. Pomimo odległości o całe wieki dane im będzie znów ze sobą się spotkać. Jednakże tym razem wisieć będzie nad nimi groźba nie tylko ich własnej śmierci, ale i potężnego wirusa, który pochłania wiele ofiar. Oboje będą musieli stawić mu czoła.

Prawdę mówiąc, Gorączka na pierwszy rzut oka wydaje się być przejmująca, tak niezwykle dogłębna. Spodziewamy zachwycić się nietuzinkową historią. Bo niby co wspólnego ma dziewczyna z XXI wieku z gladiatorem? No właśnie?

Początek wciąga. Nawet bohaterka – tak inny od reszta, zjednała sobie moją przyjaźń i szacunek. A raczej – właśnie dlatego, że była inna. Lubimy inność. Pozornie. Jednak chyba większe zainteresowanie wzbudził we mnie los Sethosa. Opowieści sprzed wieków były tak barwne, tak jakby życie Evy i Sethosa miało miejsce w tym samym czasie, lecz w innym wymiarze. Świat Sethosa tryskał większym nawet realizmem aniżeli XXI wiek. To w nim ukryły się największe emocje, największe uczucia. Sekrety, tajemnice. Strach. Żądza krwi. I pomyśleć, że kiedyś było tak naprawdę…

Można było nawet uwierzyć, że ich losy faktycznie mogą się połączyć, zdając się na zmysł autorki. I stało się tak naprawdę. Jednakże za mało zostało powiedziane. Wciąż nie rozumiem tamtego świata – zawieszenia w śmierci, czy też w życiu. Trudno orzec. Nie zrozumiałam tamtego miejsca. Czekałam całą książkę na wyjaśnienie wszystkiego, w tej kwestii zawiodłam się. Chociaż nie osądzajmy zbyt pochopnie – może odnajdziemy odpowiedzi na nasze pytania w kolejnej części?

W szczególności upodobałam sobie obraz miłości w Gorączce. Jest subtelna, delikatna, a jednocześnie pełna mocy. A przede wszystkim – nieśmiertelna.

Ale jest również błąd, bariera, która nie pozwala mi w pełni pozytywnie ocenić tej książki. Tak małą rolę odegrała w niej tytułowa (dobrze, raczej powiązana z tytułem) choroba! Gdzież jest ziszczenie tych wszystkich obietnic z okładki? Gdzie ich walka o ocalenie biednej, bezbronnej ludzkości?

Jednoznacznie ocenić tej książki nie mogę. Z jednej strony – naprawdę ciekawa, dobry styl, fabuła też niczego sobie. Ale ze strony technicznej (i nie jest tu mowa o okładce! okładka piękna!) niedopracowana. Nie jestem pewna, czy luki te zostaną załatane poprzez inne tomy.  I niedosyt, który zostawiła, nie jest tym z rodzaju „Sięgnę po kolejną część!” a raczej niezałataną dziurą, którą ktoś przeoczył. Tym, co chciałabym dalej poznać to kolejne dawki emocji i jako taki finał całej historii. Czy książka jest dla Was? W tym wypadku, ocenę pozostawiam Wam samym.


Gorączka – cytaty

Myślę, że to obłęd, że każe nam się wybierać między przedmiotami humanistycznymi, ścisłymi a sztukami pięknymi. Dlaczego uczniów miałby interesować tylko jakiś niewielki fragment wszechświata? Tyle rzeczy warto poznać i zrozumieć… Gdybym mogła, uczyłabym się wszystkiego, bez wyjątku…

Protix Canitis, jego potężny, ciężko uzbrojony przeciwnik, ruszył na Sethosa, potrząsając mieczem w kierunku tłumu. Widownia zawyła z zachwytu. Seth uświadomił sobie, że teraz on powinien pozdrowić publiczność. Uniósł głowę, udał, że salutuje, i uśmiechnął się szeroko. Tłum oszalał.

Gal obrócił się niezdarnie, ale Sethos wiedział, że ten człowiek nie był niezdarny. Udawał. Protix pozorował niezgrabność na początku walki, by później wydać się zręczniejszym, kiedy już wymierzy celny cios. A Protix był zabójczo celny.

Nie miał zamiaru zabijać ani zadawać śmiertelnych ran. Laniści woleli, gdy ich wojownicy pozostawali przy życiu. Nikt jednak nie miał kontroli nad tłumem, a to on decydował o ostatecznym wyniku.

Zarówno Seth, jak i Protix byli świadomi tego, że muszą zacząć walczyć naprawdę albo tłum stanie się okrutny.

Nie znalazł jej tam. Łąka była pusta. Cisza dźwięczała w uszach. Nawet ptaki nie śpiewały. Wokół migotała cienista zieleń. Seth skulił się pod drzewem, dotykając pnia, trawy, ziemi, wszystkiego, co mogło go znów z nią związać. Nie pozostał tu jednak nawet je ślad.

Rzeczywiście, czysty realizm – trup z łzami płynącymi po policzkach.

Przyrzekłam sobie wyrzucić go z mojego życia, a teraz tak ogromnie pragnęłam, by znów się w nim pojawił. Byłam idiotką.

Nigdy nikt mnie nie spławiał, chociaż samej udało mi się spławić kilka osób. Nie miałam więc problemów z rozpoznaniem tego słownictwa. Chyba nawet nie byłam zaskoczona. Otępiała. Zdruzgotana. Osłabiona. Ale nie zaskoczona. Pomijając wszystko, inni mieli do Setha znacznie większe prawa niż ja. I jeśli czegoś się dowiedziałam, to tego, że wszyscy chcieli mieć kawałek Setha dla siebie.

Nie należał do mnie.

Nie potrafiłam znieść jego obecności. Nie patrzyłam na niego ani go nie szukałam. Zabraniałam wymawiania jego imienia w mojej obecności, co sprawiało, że rozmowa czasem kulała, bo wszyscy byli nim tak bardzo zainteresowani.

Gdy tylko zamknęłam oczy, ujrzałam jego obraz pod powiekami. Ale nie było to przerażające wspomnienie z jakiegoś wcześniejszego życia, lecz obraz, który zazwyczaj ukazuje się głupim zakochanym nastolatkom. Dlaczego moim przeznaczeniem było związać się z jedynym chłopakiem, który nie odwzajemniał moich uczuć?

– Ewo… – wykrztusił.

Pociągnął mnie w swoje ramiona i oboje zalaliśmy się łzami. A potem zaczął mówić. Po łacinie.

– Kiedy leżałem chory i nieprzytomny, siedziałaś ze mną dniami i nocami, kojąc moje koszmary śpiewem… przypominając mi, że mam dokąd pójść, mam dokąd wracać. Wtedy właśnie się w tobie zakochałem.

Poczułam, że wymykam się z uścisku Setha i spadam w ciemność… znów nieskończenie samotna…

– Czy ta karykatura człowieka była tego warta, kochanie? – prychnął, po czym bezlitośnie zaczął zadawać ciosy. Trysnęła krew, Seth jęknął i padł na twarz.

– I ty śmiesz się zwać gladiatorem – szydził, kopiąc bestialsko skulonego u jego stóp, broczącego krwią człowieka.

– Przestań! – krzyknęłam,pojmując wreszcie, że Kasjusz szykuje dla nas powolną śmierć.

Zamknęłam oczy. Czułam, jak wraz z bulgotem krwi zmieszanej z powietrzem uchodzi ze mnie życie. Osunęłam się na ziemię.

– Ewa, przestań… – jęknął. – Mój pocałunek cię zabije.

– A zatem będzie to dobra śmierć – szepnęłam, ujmując jego twarz w dłonie.

Kiedy nasze usta się spotkały, wiedziałam, że chcę pójść wszędzie tam, dokąd zaprowadzi mnie ta miłość.


Wybranka bogów. Część 2.

Tytuł: Wybranka bogów

Tytuł oryginału: Divine by Mistake

Autor: P.C. Cast

Seria: W kręgu mocy Partholonu (Tom II)

Polskie wydawnictwo: Mira

Ilość stron: 368

5Shannon zdążyła zadomowić się w nowym świecie, a poddani powoli zaczęli wyzbywać się strachu, jaki czuli do Rihannon. Jednak sielankę Partholonu zaburzy straszliwa choroba, która bezwzględnie zbierać będzie nieustanne żniwo. Na domiar złego Fomorianie nie poprzestają na swych makabrycznych czynach i chcą przejąć Wybrankę.

Czy i tym razem bogini pomoże swojej podopiecznej?

W kolejnej odsłonie Wybranki bogów stykamy się z bohaterami, których zdążyliśmy zarówno poznać, jak i polubić w poprzedniej części. Czy jednak Shannon odważnie stawi czoła Fomorianom i groźnej chorobie, która zajęła Partholon?

Styl pisarski nie uległ zmianie i tak jak w pierwszym tomie Wybranki bogów, tak teraz mamy do czynienia z lekką i nie pozbawioną humoru pierwszoosobową narracją.  Między dwoma częściami nie ma żadnego przeskoku w czasie, więc myślę, że warto jak najszybciej podjąć się przeczytania drugiej części Wybranki. 🙂

Pierwsza część opowieści o Shannon miała swój klimat i, na szczęście, został on całkowicie zachowany w kolejnej odsłonie serii. Fabuła płynie wartko, nie zanudza. Wydarzenia, choć opisane są w tak charakterystyczny sposób, z jakim zetknęliśmy się już wcześniej, wcale nie stają się przewidywalne. Mimo wszystko, druga część Wybranki ma zauważalnie bardziej podniosły charakter, niż poprzedni tom. Szkoda tylko, że ta właśnie ta podniosłość nie została zachowana w każdym aspekcie fabuły, a, jak ja to nazywam, ciężka artyleria nie zrealizowała w pełni swoich szerokich możliwości.

Niezmienność bohaterów i bardzo mała ilość wprowadzania nowych postaci sprawia, że Partholon wydaje się nam miejscem już dość dobrze znanym. Jednakże by wątków akcji stało się zadość oczekiwałam nagłej zmiany postawy choć jednego charakteru. Czyż wszyscy w królestwie Reo muszą być dobrzy i uczynni do szpiku kości? Wiem, jestem okrutna 🙂 Ale nie wierzę, by w królestwie nie było zdrajców. Szpiegów. Jedyne źródło zła stanowią Fomorianie, co do których jesteśmy całkowicie pewni, co do ich intencji. Z drugiej strony jednak oddanie wcześniej poznanych postaci sprawia, że więź która łączyła ich z czytelnikiem jest jeszcze mocniejsza.

Pośród niebezpieczeństw w jakich znajduje się królestwo, Shannon powinna przejąć ster i odeprzeć atak najeźdźcy (moim zdaniem :)). Oczywiście, że to zrobiła. W końcu jest  d o b r ą  królową, prawda? (Darujmy porównanie do wrednej Rihannon. Swoją drogą jej próby powrotu były dość marne. ZA marne jak na tak upartą despotkę. Podejrzane?) Jednak brakowało mi tego „czegoś”, tej aury okalającej legendy o wielkich władcach, którzy sprawiedliwie rządzili swymi królestwami. Fakt, bogini wobec Reo była niezwykle przychylna, jednak, według mnie, ten „instynkt władcy” powinien był się w niej wykształcić prędzej, czy później. Przez wszystko, co przeżyła powinna była się zmienić. Pokuszę się o określenie „nieco dorosnąć”. Doświadczenie życiowe powinno było ją doprowadzić do tego czaru, który rozsiewają królowe właściwie rozporządzające krajem. A do tego, choć jej rządy były nader pomyślne, nie doszło.

Oczarowały mnie wątki grozy. Wątki, w których ja sama zaczynałam obawiać się o przyszłość i los krainy. Nie wszystko było piękne, pachnące i kolorowe. I to zjednało moje serce.

Jednakże, pośród tak wielu ciężkich przeżyć zakończenie rozczarowało. Było zbyt dobre, zbyt jasne i bez ofiar. Takie zakończenia nie pozostają na długo. Bo czyż można wymazać obrazy wojny i poświęcenie żywych istot, jakie skolekcjonowało się podczas wojny? Nie sądzę. Nie sądzę też, że można po prostu o tym zapomnieć. Nie sądzę, by poświęcenie to nie pozostawiło żadnego śladu. Szkoda tylko, że brak tego śladu u Reo, który zwieńczyłoby „ciężkie” zakończenie.

Podsumowując, gorąco polecam drugą cześć Wybranki bogów. To książka przeciwieństw, zestawiająca ze sobą tak różne byty: humor i grozę, miłość i obowiązek. Jest (nie)realnym dowodem na to, że wszystko jest możliwe. I, że „wszystko” ma też swoje konsekwencje. I ja też tak uważam. 🙂


Głębia

Tytuł: Głębia

Tytuł oryginału: Undercurrent

Autor: Tricia Rayburn

Seria: Syrena (Tom II)

Polskie wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie

Ilość stron: 368

Vanessa, po serii wydarzeń w Winter Harbor, które skutecznie przewróciły jej życie do góry nogami, postanawia wrócić do Bostonu. Jednak powrót do normalności okaże się niezwykle trudny. Widma poprzedniego lata nie dadzą Vanessie spokoju, a ona sama będzie musiała zmierzyć się z samą sobą – z tym, kim teraz jest.

Czy potwory z przeszłości rzeczywiście zostały pokonane?

Czy Vanessie uda się stawić czoło swoim lękom, skoro jedynym źródłem jej siły jest narażenie miłości łączącej ją i Simona?

Przy recenzowaniu Głębi, nie sposób nie wspomnieć o poprzedniczce – Syrenie. Pierwszy tom wprost oczarował, natomiast Głębia odeszła od tego schematu zupełnie, przedstawiając bohaterkę w zupełnie innym świetle…

Lektura Syreny pozostawiła po sobie ogromne oczekiwania. Wspaniale wprowadziła czytelnika w życie Vanessy. Właściwie zdążyłam ją już polubić. Jednak w tym tomie Vanessa zdecydowanie traci w oczach. Gdy wszystko zaczyna się plątać i komplikować ona nie potrafi dać sobie z tym rady. Jakby ktoś podmienił bohaterkę, wstawił nieudolną zmienniczkę i nadał imię „Vanessa”, mniemając, iż nikt się nie zorientuje.

Fabuła, choć poprowadzona w charakterystyczny sposób, który dało się już dostrzec w pierwszym tomie, jest momentami nazbyt chaotyczna, zbyt niezorganizowana. Pomysł na nią był dobry. Właściwie nawet był jednym z lepszych wyjść, jakie można było wybrać, kontynuując serię. Jednak zbyt wiele tam sytuacji, które nijak nie znajdują żadnego uzasadnienia, ani wcześniej, ani później. A takie uzasadnienie, a już zwłaszcza od strony Vanessy, jest wręcz wymagane. Bo jakże mamy zrozumieć sytuacje, które ona powoduje, skoro mamy do dyspozycji jedynie wodę, bąbelki i urywki jej myśli?

Fakt, który chyba najbardziej poruszył mnie w całej książce, fakt, który zadziwił, zszokował, kopnął w żołądek i rozłożył na łopatki były czyny osoby, która była niezwykle bliska Vanessie. Dotąd znaliśmy ją jako dobrego i uczynnego człowieka, natomiast tutaj, role zostają niemal odwrócone i to, uwierzcie, nie tylko w tym jedynym przypadku. Niestety i jej zachowania satysfakcjonującego uzasadnienia od Vanessy nie otrzymują. Bohaterka tym samym traci na wiarygodności zastanawiając się w tak mało szczegółowy i suchy sposób, czemu stało się tak, a nie inaczej.

Przynajmniej był watek miłosny. Ciekawy, emocjonujący, wciągający. Irytujący. Ale to chyba było pozytywne uczucie. W końcu „wylazło” całe przywiązanie do ulubionych bohaterów 🙂

Za nic nie potrafiłam zrozumieć Vanessy. Wczuć się w jej rolę, tak jak w poprzedniej części. Podejmowała głupie decyzje, sama pakując się w tarapaty. A co gorsze, czytelnik zauważał jej błędy od razu. Czytelnik takim błędom by zapobiegł (a przynajmniej ma takie poczucie). Natomiast Vanessa? Nie. I tym samym oddala się coraz bardziej i bardziej, a cała ta więź, która łączy czytelnika z narratorką balansuje na granicy dramatycznego i nieodwracalnego zerwania.

Tym co zdecydowanie przypadło mi do gustu, było zachowanie ojca Vanessy. Tak naturalne, wręcz nieporadne a jednocześnie zdecydowane i nastawione by chronić córkę. Nie ma tu …i żyli długo i szczęśliwie. Każdy czyn, błąd, po prostu przeszłość odbiła się zarówno na ojcu jak i matce Vanessy. Widać, że coś jest nie w porządku. A właściwie wszystko jest nie w porządku. Ich zachowania emanują naturalnością, która jest po prostu dramatyczna. I to zapada w pamięć.

A więc podsumujmy. Fakt, że Głębia nie dorównuje poprzedniczce wcale nie przesądza o tym, że nie warto po nią sięgnąć. Ma swoje wady, ale ogół wątków poprowadzonych w książce jest dość ciekawy. Na tyle ciekawy by go poznać. Swoją drogą, gdzieś tam w duchu, cichutko liczę na to, że to tylko przejście. Wiecie, że najlepsze jeszcze przed nami a ostatni tom będzie inauguracją całej serii, przy której szczęki opadną nam z wrażenia. W końcu taka historia nie może się zmarnować, prawda?

https://sewiasterecenzje.files.wordpress.com/2012/06/dze-kopia1.png?w=490&h=170


Pocałunek anioła

Tytuł: Pocałunek anioła

Tytuł oryginału: Kissed by an Angel

Autor: Elizabeth Chandler

Seria: Pocałunek anioła (Tom I)

Polskie wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie

Ilość stron: 224

Czy wierzysz w anioły?

Ivy to urocza, mądra dziewczyna. Potrafi stawić czoło wszelkim przeciwnościom dzięki swojej wierze w skrzydlate istoty czuwające nad ludźmi – wierze w anioły. Nie poddaje się, gdy los nie idzie po jej myśli, wręcz przeciwnie, wspomagając się niebiańskimi przyjaciółmi odnajduje się w nowej szkole i szybko zjednuje sobie ludzi. Okazuje się, że los uszykował jej kolejną niespodziankę, której na imię… Tristan. Szkolny obiekt westchnień i członek drużyny pływackiej traci  całą swoją grację i zdrowy rozsądek, gdy tylko Ivy znajduje się w pobliżu. Jednak, jak się okaże, nawet to nie przeszkodzi by cudowne zauroczenie przerodziło się we wspaniałą miłość dwojga ludzi.

Jednak w najmniej oczekiwanym momencie świat Ivy runie po raz kolejny, wystawiając jej wiarę w anioły na próbę…

Pocałunek anioła to książka niezwykle lekka a zarazem mieszcząca w sobie całkiem sporo emocji. Nie jest jednak książką z rodzaju ciężkiej artylerii. Fakt, wzbudza empatię, jednak nie jest ona na tyle silna by pozostać gdzieś na dłużej. Lecz wiem jedno – zasługuję na uwagę.

Historia Ivy jest niezwykle naturalna, subtelna, żywa. Mieni się odblaskami rzeczywistości, której, w tej książce, nadano całkiem magiczny odcień. Fabuła lekka, żwawa. Zarys historii zasługuje na uznanie, choć wnosi jedynie skrawek jakiegoś przesłania. Przede wszystkim, stanowi jednak delikatną historię, którą można przeczytać sobie, ot tak, by na chwilę odpocząć od ciężkich przeżyć. Powiedzmy sobie szczerze, jest doskonałym oderwaniem od innych książek, gdy chcemy w pewien sposób oczyścić się z nadmiaru skumulowanych emocji.

Jednak realizacja planu, jakim była cała historia Tristana i Iva ma charakter nieco chaotyczny. Nie mówię tu o prologu, który wyprzedza wszelkie wydarzenia, lecz o ogólnej organizacji tej powieści. Miałam wrażenie, że autorka koniecznie chce zmieścić się w tych 200 stronach, jakby bała się za bardzo rozpisać, by nie zanudzić czytelników : ) Jednak, moim zdaniem, to by jej nie groziło. Opowieść ta jest leciutka niczym puch i, muszę przyznać, sprawnie poprowadzona. Mimo, że nie zatrzymuje przy sobie czytelnika na dłuższy czas, Pocałunek anioła jest niezwykle urokliwy i chyba właśnie tym urokiem działa w jakiś sposób na czytelnika.

Sztuczni bohaterzy? Na pewno nie w Pocałunku anioła! W tej kategorii powieść nie zawiodła. To miła odmiana, gdy inny książki aż ociekaja nadmierną fantastycznością i niestrawnym wyidealizowaniem. A idealny, przecież, nie jest nikt. Naturalność postaci, ich wzloty i upadki zjednują sobą przyjaźń czytelnika. Tristan to ciepły, uroczy chłopak, który wprowadzą w powieść nutkę humoru. Natomiast Ivy to dziewczyna, którą, jak się okaże, poznamy z perspektywy jej ukochanego by odkryć jej smutne tajemnice i wady. Oboje są po prostu normalnymi ludźmi którzy znaleźli się w takiej, a nie innej sytuacji. A mimo to, oboje w jakiś sposób oczarowują czytelnika. Wspaniale ukazane postacie, ot co!

I tak jak świetny był początek, tak nie podobało mi się zakończenie. Właściwie po wydarzeniu kulminacyjnym Pocałunek anioła przeistacza się w książkę zbyt szablonową. W ilu to amerykańskich filmach widzieliśmy jak ludzie wychodzą z ciał by przechadzać się po szpitalach? Pomysł zbyt oklepany uczynił lekką historię szarą i, cóż, przewidywalną. Jak się później okazuje przewidywalność nie jest tak duża, jak się może zdawać, jednak niesmak po wprowadzeniu oklepanego elementu pozostaje. Zakończenie też nie zachwyca. Dla książki tak ciepłej i uroczej powinno mieć podobny charakter, natomiast w tym przypadku zjechało na zupełnie inny tor.

Podsumowując Pocałunek anioła, zalety zdecydowanie przeważają nad wadami. Powieść ta przedstawia ciepłą, pełną miłości historię, która wprost urzeka. Postacie szybko stają się bliskie sercu czytelnika, a historia  ich niecodziennej miłości pozostaje jeszcze na długo w pamięci.