Tytuł: Magiczna gondola
Tytuł oryginału: Zeiten Zauber. Die magische Gondel.
Autor: Eva Voller
Polskie wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 464
Historia poza czasem. Historia o miłości, poświęceniu i walce o coś więcej, niż tylko pozostanie przy życiu. W całą tę niewiarygodną maskaradę zostaje wciągnięta Anna – siedemnastoletnia córka wybitnych uczonych: archeologa i mamy – fizyka. Nie przywiązuje ona uwagi do nowego znaleziska jej ojca – listu odkrytego w murze weneckiej budowli. I nie ma pojęcia, że autorem tego listu, sprzed ponad pięciuset lat, jest ktoś, kogo bardzo dobrze zna.
Wszystko jednak zaczyna się od czerwonej gondoli, przez którą Anna wpada do piętnastowiecznej Wenecji. Samo odnalezienie się wśród gęstych uliczek, przeżyciem bez prądu i prawdziwych ubikacji staje się wyzwaniem. A co dopiero mówić o śmiertelnych wrogach, na bliskość których kark Anny reaguje nieznośnym swędzeniem…
Po znalezieniu już swojej ulubionej książki, zabierając się do innych czuje się tylko niedosyt. I po tak wielu próbach zaspokojenia go, biorąc nową książkę do ręki, człowiek niczego się po niej nie spodziewa. No dobra, pomyślałam o niej coś w stylu O! Cudowna okładka! i już zaczęłam macać zawiłe śliskie wzory. I choć okładka piękna, a opis ciekawy, to w życiu nie posądziłabym Magicznej gondoli o magiczne właściwości. Mam tu na myśli totalne wciągnięcie się do książkowego światka. A wciągnęłam się do niego na tyle, że nawet zapomniałam o próbie na saksofon. A musicie wiedzieć, że to już dla mnie znaczy naprawdę dużo. 🙂
Magiczną gondolę skończyłam kilka godzin temu. Jej urok wciąż trwa i coś czuję, że jeszcze długo nie przeminie.
Początek jest niepozorny. Wierzcie mi. Tak jak z większością przeczytanych przeze mnie książek wpadało się w zachwyt bądź uznanie od samego początku, tak tu jest zupełnie odwrotnie. Co nie znaczy, że jest gorszy. Jest po prostu mniej szokujący, emocjonujący. Właściwie to coś w rodzaju rozpoznania w terenie ze szczyptą fantastyczności. Dlaczego tylko szczyptą? Bo to takie realistyczne!
I chyba w tym właśnie tkwi cały sekret. Niby wszystko z początku takie niepozorne i poukładane, a na końcu człowiek siedzi przez ostatnie 20 stron z otwartą buzią i się nadziwić nie może. Akcja przyspieszała tempo z każdą stroną. Działo się to tak płynnie, że tego się po prostu nie dało zauważyć. A potem są tego efekty. Albo ma się na końcu łzy w oczach, albo czyta tą samą stronę po raz kolejny, bo nadal nie morze się uwierzyć w bieg wydarzeń.
W podziw wpadłam kompletny. Bo autorka zamieściła kwintesencję całej historii w jednym tomie. Po prostu wycisnęła większość tego, co najlepsze i nie rozdrabniała się zanadto, a skupiła na rzeczach najbardziej istotnych. Gdyby jakiś śmiałek spróbował rozrysować schemat fabuły tej książki z pewnością wyszłoby coś na wzór labiryntu. Może nawet to troszeczkę gubi czytelnika. Może nawet czytelnik nie potrafiłby streścić czegoś, nad czym tak bardzo się zachwyca. Dla mnie to raczej dziwne, w końcu pamiętam książki, które przypadły mi do gustu, a te, które były stratą czasu skutecznie (lub nie. Akurat z tym jest różnie.) wymazuję z pamięci. Więc z założenia Magiczną gondolę powinnam znać na pamięć. Jednak czyż to nie cząstka triku autorki? Czyż wspomnienia Anny również nie blakły z biegiem czasu?
Ale wcielmy się w rolę autorki. Przecież nikt inny nie znał lepiej tekstu jej książki, niż ona sama. A mimo to potrafiła zachować tą mgiełkę tajemniczości do ostatniej chwili. Nie zdradziła się, nie napomknęła nawet o możliwym rozwiązaniu zagadki. A najważniejsze, że czytelnik sam też do tego nie doszedł. Bo czytelnik był po prostu Anną. Ja byłam Anną. I właściwie ani przez chwilę w to nie zwątpiłam. I właściwie nie dziwią mnie już teraz emocje, które towarzyszą mi nadal, mimo że Magiczna gondola przeczytana leży sobie teraz spokojnie na półeczce. Skoro Anna czuła, ja również czułam. I Anna, mimo że historia dobiegła końca czuje nadal. Ona wciąż żyje i jest. Jest w czytelniku.
Wiem, że naginam wszelkie zasady pisania recenzji. Wiem, że analiza krytyczna powinna być na samym początku. Bo jak mówił mój nauczyciel od polskiego z gimnazjum Jak niczego nie skrytykujecie, to to nie będzie recenzja.Ale dla mnie to nie recenzja, jeśli człowiek nie pisze po prostu co czuje i jak czuje. W Magicznej gondoli jednak było coś, co mogło czytelnikowi dać złe wyobrażenie o Wenecji. Obraz miasta jest przedstawiony w sposób niezwykle fachowy; co rusz jakaś nazwa kościoła czy mostu.Choć rzucało to światło na wiedzę Anny na temat tego miasta, to nie pozwalało czytelnikowi właściwie sobie tego wyobrazić. Ja poradziłam sobie właściwie dzięki zapamiętanym klimacie i obrazom z przewspaniałej gry (dzięki której padła mi karta graficzna), której akcja w kulminacyjnym momencie ma miejsce właśnie w piętnastowiecznej Wenecji. Nie wiem jednak, co zrobiłabym nie mając choćby szczypty ogólnego wyglądu miasta. Z pewnością za mało tu obrazowości, co się tyczy (całe szczęście) tylko samego otoczenia. Jednak pamiętajmy, że patrzymy na to oczami Anny. Czy dla niej te szczegóły byłyby ważne? Nie sądzę. Ważniejsze było ratowanie tego co kochała. I to właśnie w tym wszystkim, tak naprawdę, chodzi.
W większości książkach opisana miłość jest wielka, wieczna ale i … płytka. Ludzie tam zakochują się tylko dlatego, że ktoś mu się podoba, a nie, że ocalił mu życie. Robią to dlatego, bo lubią się przytulać, a nie dlatego, że, w gruncie rzeczy, nie mogą bez tej drugiej osoby żyć. I to różni Magiczna gondolę od ckliwych historii o miłości. Bo w tym przypadku miłość nie jest na pierwszym planie. Ona wychodzi i ujawnia się dopiero na końcu. Rozkwita przez ten cały czas, a z początku praktycznie w ogóle jej nie ma. I to jest piękne. Naturalne, szczere, prawdziwe. Właśnie to chwyta za serce do tego stopnia, że czytelnik też chciałby takiej miłości doznać.
Kunszt autorki polega na wspaniałym wykreowaniu postaci. Są naturalne. Tak bardzo rzeczywiste. Wydawałoby się, że książka jest ucieczką od rzeczywistości. A ja myślę, że tak naprawdę książka jest drugą rzeczywistością. Postaci były różne, przeróżne. Ale każda z nich miała swój własny charakter, swoje własne nawyki, własne zachowania. Właśnie to zachwyca. Każdą postać możemy poznać zupełnie z różnych stron, każdego z osobna. A potem nieźle się przy tym zaskoczyć…
Podsumowując Magiczną gondolę zaliczam do wąskiej elity najlepszych książek, jakie dotąd przeczytałam. Z całego serca polecam ją Wam i gwarantuję, że szybko o niej nie zapomnicie. To nie tylko historia o przeszłości. To historia o tym, że każdy z nas ją buduje. Że kiedyś i my staniemy się tą przeszłością. Lecz to, w jaki sposób to zrobimy zależy tylko i wyłącznie od nas…
Klikajka: