Czarny brylant

Tytuł: Czarny brylant

Tytuł oryginału: Beyond Compare

Autor: Candace Camp

Polskie wydawnictwo: Herlequin

Ilość stron: 412

Czarny brylant – przedmiot owiany wieloma legendami trafia niespodziewanie w ręce pięknej Kyrii Moreland. Czy młoda dziewczyna z dobrego domu będzie w stanie stawić czoła wszystkim, którzy za wszelką cenę pragną zdobyć relikwiarz? Z pomocą przychodzi jej Rafe McIntyre, który wkrótce zostaje oczarowany nie tylko tajemnicą szkatułki, ale i urodą jej posiadaczki.

Książka która tym razem wpadła w moje ręce okazała się dla mnie niemałym zaskoczeniem. Epoka wiktoriańska. Tego się spodziewaliśmy. Gonitwa za relikwiarzem. Czemu nie? Miłość. Koniecznie. Tylko j a k a. Długą i roztropna. Ach, na reszcie! Cała książka nie opierała się na tej miłości, ona była jedynie dodatkiem. Co najlepsze, tę miłość czytelnik mógł z własnego wyboru postawić na piedestale. Nikt mu jej nie narzucał.

Fabuła wcale niebanalna. Pełna zaskakujących zwrotów akcji, momentami nawet mrożąca krew w żyłach. Przyznaję się do otwierania buzi ze zdziwienia gdy preludium książki powoli dobiegało końca, by odsłonić prawdziwego winnego. Ciekawe posunięcie, pani Camp!

Prawdę mówiąc zaintrygowało mnie to, że nie było tu tego specyficznego klimatu towarzyszącego wiktoriańskim krynolinom. Ot, akcja mogłaby dziać się nie na krużganku arystokracji i wcale nie byłoby większej różnicy. Odarto długie suknie i całowanie w rękę z czaru i magii. A raczej tego czaru nie nadano. Może i dobrze? W końcu nie każda arystokratka z dobrego domu wybiera się do palarni opium w męskim stroju…

Ach te bliźnięta! Owszem, ich charakterki pokazano nam już na początku. Co tu więcej mówić – rozrabiaki.  Ku mojemu zdziwieniu jakby wydorośleli, albo w tej jednej chwili, gdy trzeba było działać, uruchomili godny podziwu tok rozumowania. Niemniej jednak, tak nagła zmiana wydała mi się zbyt dziwna, zbyt sztuczna. Polubiłam te dzieciaki, temu nie zaprzeczę, jednak niemoc zdecydowania się na to, jaki charakter miały w zamierzeniach autorki wytrącił mnie z równowagi.

Komu polecam? Z pewnością tym, których choć trochę ciągnie do powieści w stylu „Kto zabił?”, tyle że w nowej, innej odsłonie. Tym, którym wielka miłość po zaledwie pięciu stronach książki wydaje się miłością zbyt szybką i nierealną. Jeśli macie sentyment do  d a w n e g o (mam na myśli pozytywnego!) nastawienia mężczyzn do kobiet oraz trochę „unormalnionej” opowieści rodem z czasów szerokich krynolin, to czemu by nie przeczytać Czarnego brylantu?

 


1 responses to “Czarny brylant

Dodaj komentarz